Przyjemność, rozczarowanie i teoria gier, czyli skąd nasza słabość do Tindera?

Przeczytasz w 5 minut Collaboration
Autor 8 sierpnia 2018

Tinder to fenomen kulturowy i społeczny, a słowo “swipe” weszło do praktyki projektowania aplikacji mobilnych i języka codziennego. Codziennie 10 mln użytkowników wykonuje 1.6 miliarda swipe’ów. Jakie mechanizmy psychologiczne sprawiają, że Tinder jest tak popularny, a my czerpiemy z niego tak dużą przyjemność?

Jeżeli podobnie jak ja preferujesz kolorowe, ruchome obrazki, to zacznij od wersji wideo

Jasna strona Tindera

Dużo o tym, w jakim celu użytkownicy korzystają z tej aplikacji (i czemu wcale nie jest to tak stereotypowe), mówi badanie przeprowadzone w 2016 r. przez Sumtera, Vandenboscha i Ligtenberga, w ramach którego przebadali oni 266 użytkowników aplikacji w wieku 18-30.

Wyniki badań wskazały, że do korzystania z Tindera motywują nas trzy rzeczy:

  1. Na pierwszym miejscu chęć znalezienia miłości oraz seks, jednak z przewagą tego pierwszego (co już samo w sobie zadaje kłam przekonaniu, że jest to aplikacja wykorzystywana przede wszystkim do aranżowania stosunków seksualnych z przypadkowymi osobami).
  2. Walidacja własnej wartości, czyli korzystanie z aplikacji po to, aby otrzymać pozytywną reakcję od innych ludzi na swój wygląd i poprawić poczucie własnej wartości.
  3. Dreszczyk emocji towarzyszący korzystaniu z Tindera, czyli ekscytacja wynikająca z szansy poznania kogoś nowego, podjęcia ryzyka i nawiązania znajomości (w większym stopniu w przypadku mężczyzn bardziej skłonnych do ryzyka niż kobiet).

Inne, nieco prostsze badanie przeprowadzone w 2014 r. potwierdziło powyższe motywacje, wskazując dodatkowo, że samo korzystanie z aplikacji podwyższa tzw. “romantyczny optymizm” użytkowników.

Na tej podstawie można by wysnuć wniosek, że Tinder to lek na depresję i nudę, zastrzyk energii dla ego, a przy tym szansa na miłość życia.

Sekrety Tindera

Aby lepiej zrozumieć fenomen Tindera, należy przyjąć dwie perspektywy – psychologii poznawczej i ekonomii behawioralnej.

Tinder a psychologia poznawcza

Ta pierwsza związana jest bezpośrednio z warunkowaniem instrumentalnym i badaniami pioniera behawiorystyki B.F. Skinnera sprzed 75 lat. Skinner odkrył, że jesteśmy skłonni powtarzać określoną czynność, jeżeli istnieje jakaś forma pozytywnego wzmocnienia. Przykładowo: jesteśmy w stanie uprawiać hazard i wrzucać kolejne monety, jeżeli raz na jakiś czas wygramy pieniądze. Sama możliwość losowej wygranej działa na nas jak motywator do dalszego działania – nawet jeśli przegramy 99 razy z rzędu.

Teraz wystarczy spojrzeć na Tindera jak na grę: wrzucanie monety podmienić na swipe, a wygranie pieniędzy na skojarzenie z drugą osobą. Z tej perspektywy jesteśmy w stanie przesuwać w prawo tak długo, jak długo istnieje szansa, że ktoś w końcu odpowie tym samym. Ta nieprzewidywalność wprowadza nas w nieskończoną pętlę warunkowania instrumentalnego – raz na jakiś czas, za wykonanie kilkudziesięciu, kilkuset, kilku tysięcy nudnych ruchów otrzymamy nagrodę. I uznamy, że było warto, przechodząc do dalszego działania.

To nie wszystko. Nawiązując do badania, które wskazało na wzrost optymizmu w związku z samym korzystaniem z aplikacji, można pokusić się tezę, że Tinder może uzależniać podobnie jak Facebook, Twitter, czy… kokaina. Badania dowodzą, że otrzymanie powiadomienia na Facebooku wywołuje u użytkowników strzał dopaminy. Podobny rezultat daje połączenie par na Tinderze, co prowadzi do czerpania przyjemności z samej gry – nawet bez konwersacji i umawiania się z drugim użytkownikiem/użytkowniczką, czyli clou aplikacji.

Tinder a ekonomia behawioralna

Drugie ujęcie fenomenu Tindera zakorzenione jest w ekonomii behawioralnej. Ludzie doświadczają największego rozczarowania w sytuacji, w której rzeczywistość rozjeżdża się z oczekiwaniami, a rezultat nie był wart naszego wysiłku. Przykład? Odbyliśmy 10 randek z jedną osobą i na ostatniej ta osoba oznajmia nam, że poznała kogoś innego. Było warto? :)

Jedną ze strategii redukowania rozczarowania jest… obniżenie oczekiwań co do rezultatu. I to właśnie oferuje Tinder. Ile wysiłku wymaga zautomatyzowanie przesuwanie w prawo lub w lewo i wymiana kilku zdań w komunikatorze? To gra, w której mamy wysoką szansę na poznanie kogoś nowego niewielkim wysiłkiem i obniżając ryzyko w przypadku porażki (która następuje non stop).

Przyjmując obydwie te perspektywy, tj. psychologii poznawczej i ekonomii behawioralnej można również lepiej zrozumieć, dlaczego aplikacja niesie ze sobą tyle rozczarowania ukrytego za powierzchowną przyjemnością.

Ciemna strona Tindera

Wspólne badanie naukowców z uniwersytetów w Londynie, Sapienzie i Ottawie przyniosło ciekawy, choć nieco przygnębiający rezultat. Badacze założyli 14 kont w aplikacji i z automatu “lajkowali” wszystkich innych użytkowników. Następnie czekali na reakcję z drugiej strony – ile osób odwzajemni polubienie, a jeszcze do tego otworzy konwersację. Łącząc to z wynikami ankiety rozesłanej do użytkowników Tindera, okazało się, że:

  • ⅓ mężczyzn korzystających z aplikacji najczęściej przesuwa w prawo za każdym razem (czyli wybiera “lajk” z automatu), ale w związku z tym znacznie rzadziej otwiera konwersację z potencjalną partnerką.
  • Większość kobiet jest bardziej selektywna i wybiera ruch w prawo tylko wtedy, kiedy uznaje mężczyznę za atrakcyjnego.

Te dwie strategie sprzęgają się w błędnej pętli: mężczyźni bezrefleksyjnie “lajkują” każdą kobietę, co daje płci pięknej poczucie wyróżnienia i dodatkowo wzmaga ich selektywność. To z kolej zachęca mężczyzn do “zwiększenia swoich szans” poprzez lajkowanie jeszcze większej ilości kobiet. Ale kiedy przychodzi do otwarcia konwersacji, mężczyźni robią to niechętnie… bo polajkowali zbyt wiele użytkowniczek.

Paradoks, który prowadzi do frustracji obydwie strony:

  • mężczyźni mają poczucie, że kobiety są zbyt wybredne,
  • a kobiety, chociaż przytłoczone pozornym zainteresowaniem, nie mogą doczekać się pierwszej wiadomości od mężczyzn.

Co zabawne, jeden z redaktorów na portalu “Buzzfeed” uzasadnił nawet matematycznie użyteczność męskiej strategii “zawsze w prawo” odwołując się do teorii gier. Wg jego wyliczeń swipe zajmuje średnio 0,7 s, a przeglądanie każdego osobnego profilu przed przesunięciem to 4 s. Bardziej efektywne jest więc przesuwanie cały czas w prawo, bez namysły, a ocenianie tylko tych profili, z którymi nastąpiło połączenie i na tej podstawie podjęcie decyzji o nawiązaniu konwersacji.

Tym samym ekonomia behawioralna, minimalizacja ryzyka i maksymalizacja efektywności, prowadzi do wynaturzenia tego, co powinno być przyjemne w nawiązywaniu relacji z nową osobą. Mechanika Tindera nagradza mężczyzn za optymalną strategię, nie za romantyzm i styl.

Wyniki innego badania realizowanego przez naukowców Oxfordu skupiły się już na tym, co dzieje się po połączeniu użytkowników w pary, czyli analizie niemal 2 milionów konwersacji. I tu również dojmujące wnioski. Niemal połowa konwersacji okazała się… jednostronna. Użytkownik po drugiej stronie zwyczajnie nie odpisywał

  • W przypadku, gdy mężczyzna pisał pierwszy, kobiety odpowiadały w 53% przypadków.
  • W przypadku, gdy kobieta pisała pierwsza, mężczyźni odpowiadali w 42% przypadków (dlaczego – to już wiemy na podstawie wcześniej cytowanego badania).

Jaki z tego płynie wniosek? Że ta sama mechanika, która uzależnia od korzystania z Tindera jak z gry i pozwala czerpać przyjemność ze sporadycznego połączenie w pary, stanowi wystarczający substytut prawdziwego romansu. Skoro wystarczy nam dreszczyk emocji i szybki strzał dopaminy, to po co marnować czas na rozmowę i jeszcze na spotkanie na żywo?

Nie tylko Tinder

Psychologia kryjąca się za mechaniką i popularnością Tindera to mieszanka przyjemności z rozczarowaniem. Dokładnie taka sama, jaką doświadczamy w sporcie, podczas hazardu, czy grania w gry wideo. Nie jest to więc współczesny wynalazek – jedynie skompresowany w postaci poręcznej aplikacji mobilnej. Zawsze na wyciągnięcie ręki. Być może analizując zachowania użytkowników Tindera możemy dowiedzieć się więcej sami o sobie, a potencjał do dalszych badań jest ogromny.


Jeżeli podobał Ci się artykuł, gorąco zachęcam Cię do wspierania mojego vloga Bez/Schematu. Możesz zacząć od łapki w górę i subskrybcji ;)

Bartosz Filip Malinowski

Jestem strategiem, konsultantem i kreatywnym. Łączę kropki, które znikają ludziom z oczu. Założyłem agencję doradczą WeTheCrowd. Staram się także łączyć różne światy i dyscypliny oraz zachęcać do wyjścia ze swojej bańki na vlogu Bez/Schematu.

    Szkolenia

    Skomentuj

    7 rzeczy, których nie wiesz o Tinderze

    Przeczytasz w 20 minut Collaboration
    Autor 2 sierpnia 2018

    Tinder to moja niezdrowa obsesja. To nie tak, że jestem seksoholikiem. Mnie po prostu fascynuje mechanika i algorytm tej aplikacji, które w swojej prostocie i skuteczności osiągnęły to, co nieosiągalne dla innych. Pod tą powierzchnią kryje się jednak sporo niespodzianek.

    Z miejsca zaznaczę, że przewertowałem, jak to się ładnie mówi, bogatą literaturę przedmiotu. Zarówno obskurne artykuły naukowe z zaskakującymi wynikami badań, jak i artykuły odważnych pionierów m.in. z Business Insidera i Fast Company, którzy dla dobra cywilizacji postanowili eksperymentować na sobie.

    Jednocześnie, od 4 lat działam pod przykrywką na Tinderze jako Harrison Ford. Slowem, przychodzę przygotowany i z darami.

    1. Tinder ma “secret rating”, czyli obiektywna ocenę Twojej atrakcyjności

    Wiem, że nie chcesz tego usłyszeć, ale to nie Twoi znajomi, ani nawet nie Ty, wiesz lepiej, czy jesteś atrakcyjny/-a, tylko Tinder – dzięki zagregowanym danym z reakcji tysięcy użytkowników na Twoją osobę. Tinder wyciąga średnią – wynik, będący ekwiwalentem Twojej atrakcyjności, który powstaje w wyniku masowego głosowania na zasadzie “hot or not”. Czyli mądrość tłumu + big data.

    Ten wskaźnik to tzw, Elo Score (nawiązanie do oceny umiejętności graczy w szachach; kto wpadł na to, żeby połączyć Tindera z szachami…?). Nie jest dostępny publicznie. Siedzi “w bebechach” aplikacji i chyba dobrze, że go nie znasz, bo mogłoby to zaprowadzić Cię na kurację do Ciechocinka.

    Poza tym CEO Tindera, Sean Rad, podkreśla, że to nie tyle wskaźnik “atrakcyjności”, co “pożądania”. Jeśli to jakieś pocieszenie…

    Jako ciekawostka, jeden z dziennikarzy magazynu Fast Company otrzymał dostęp do swojego wskaźnika pożądania. Czeka na Ciebie w Ciechocinku.

    2. Tinder dysponuje toną informacji na Twój temat

    Dziennikarz Guardiana poprosił Tindera o udostępnienie posiadanych przez nich o nim informacji. Wysłali mu 800 stron danych. Osiemset stron dot. 1 użytkownika. Na 50 milionów!

    Jeżeli używasz Tindera, to algorytm zagregował dane o lokalizacjach, w których bywasz, o Twoich zainteresowaniach (przez API Facebooka), pracy i zajęciach, gustach muzycznych (Spotify), zdjęciach i ulubionych potrawach (Instagram). Witaj w świecie big data.

    Pytanie, czy jest to zaskakujące biorąc pod uwagę tony danych, które zostawiamy na co dzień w social media i w naszym cyfrowym śladzie?

    Tinder przynajmniej daje nam szansę pójść z kimś do łóżka. Także może jest to warte pewnej ofiary.

    3. Istnieje Tinder dla VIPów, do którego nigdy nie będziesz mieć dostępu

    I nazywa się Tinder Select. To ekskluzywny klub zarezerwowany tylko dla VIPów: celebrytów, bogaczy, supermodelek i ludzi pięknych, którzy cieszą się największym powodzeniem na Tinderze. (Spoiler alert: nie należę do nich).

    Wg dziennikarza Business Insidera, który testował Tinder Select, appka wygląda tak samo. Ba! To jest ten sam Tinder, ale pojawiają się w nim osoby z klubu z piękna, błękitną poświatą, podkreślającą ich boskość.

    I co najlepsze – algorytm nagina dla nich swoje reguły, bo cieszą się wielkim powodzeniem.

    4. Najgorętsze wyniki z reguły wyświetlają się najpierw

    Prosta sprawa. Żeby utrzymać nasze zainteresowanie aplikacją i dać nam pozytywny motywator, algorytm Tindera zawsze na początku każdej sesji podsuwa nam osoby z wyższym wynikiem atrakcyjności.

    5. Im częściej korzystasz z Tindera, tym wyższe masz szanse na match

    To również forma warunkowania instrumentalnego, którą twórcy Tindera wkodowali w algorytm swojej aplikacji. Chcą Cię od niej subtelnie uzależniać, bo im częściej będziesz z niej korzystać, tym większe ilości osób się wyświetlisz w okolicy = tym większe szanse na match.

    6. Im częściej swipe’ujesz w lewo, tym niższe masz szanse na match

    Nie chodzi tylko o to, że jeśli wybierasz zawsze lewo, to nigdy nie połączysz się z nikim w parę. Algorytm Tindera po prostu nie lubi użytkowników, którzy są zbyt wybredni – jak ja. Dlaczego? Bo postrzega to jako spamerstwo albo bota. Działa to także w drugą stronę.

    7. Teoria gier mówi: przesuwaj zawsze w prawo

    To hit. Swego czasu ukazał się szalony tekst w Buzzfeed, w którym autor – bardzo sensownie! – dowodzi, że zastosowanie podstaw teorii gier sprawdza się w przypadku Tindera. I nazwał to regułą“always swipe right”. Zawsze. Bez względu na wszystko. Jeśli jesteś facetem. Otóż przeglądanie profilu użytkowniczki zajmuje ok. 4 s, ale nie wiadomo, czy odwdzięczy się ona lajkiem. A więc może to być czas stracony. Przesuwanie automatyczne w prawo każdego profilu to ok. 0,7 s. A zatem opłaca się przeglądać tylko te profile, z którymi zostaliśmy połączeni w parę.

    Ciekawostek jest więcej, a 5 dodatkowych przedstawiłem na moim live na vlogu, które możesz sprawdzić tutaj:…i które zostaną rozwinięte jeszcze w kolejnych odcinkach dot. psychologii Tindera…

    i sposobów na wykorzystanie jego mechaniki w sposób niekonwencjonalny.

    Tymczasem pamiętaj, żeby przesuwać zawsze w prawo.

      Szkolenia

      Skomentuj

      5 najpopularniejszych mitów nt. crowdfundingu udziałowego

      Przeczytasz w 20 minut Crowdfunding

      Ten tekst to tylko krótki i przyjemny fragment mojej książki “Crowdfunding udziałowy dla startupów (i nie tylko)”, którą możesz w całości i za darmo przeczytać tutaj

      Crowdfunding udziałowy jest na tyle młody i na tyle złożony, że z łatwością narasta wokół niego wiele stereotypowych przekonań. Część z nich wynika z niewiedzy, część z niezrozumienia materii, a część z lęku przed zjawiskiem, które faktycznie zmienia reguły gry. Wezmę pod lupę kilka z tych mitów i wytłumaczę Ci, dlaczego są błędne lub częściowo nieprawdziwe.

      ECF i VC to albo-albo

      Fundusze VC i platformy ECF nie muszą ze sobą konkurować, a kapitał oferowany przez mikro- i profesjonalnych inwestorów może (i powinien!) doskonale się uzupełniać. Udana emisja przez ECF to dowód na to, że za spółką stoi społeczność i mówi głośne “tak” dla modelu i strategii biznesowej. Czy to nie powinno stanowić dla instytucji finansowych sygnału, że coś jest na rzeczy i być może warto usiąść z takim podmiotem do stołu negocjacyjnego?

      Mało? Fundusze VC na Zachodzie coraz częściej same inwestuję w spółki przez crowdfunding razem z mikroinwestorami (jak choćby Draper Esprit przez platformę Seedrs), a nawet zachęcają startupy w ich portfolio, aby dokonały walidacji i pozyskały ambasadorów na platformie ECF.

      Fundusze VC i inne instytucje na rynkach finansowych nie powinny bać się crowdfundingu udziałowego, tylko nauczyć się łączyć go ze swoją strategią i współpracować z tymi, którzy go uprawiają. Z kolei spółki korzystające z ECF muszą zacząć traktować tę metodę jako jeden z przystanków przesiadkowych na długiej trasie prowadzącej do celu, czyli jako komplementarny z innymi instrument finansowy.

      ECF jest bezkosztowy (lub zbyt kosztowny)

      O tym, jak bardzo ECF nie jest bezkosztowy dowiesz się w rozdziałach 4-6. To zapewne najbardziej kosztowna forma crowdfundingu, bo wymaga poważnych nakładów organizacyjnych i formalnych, abstrahując już od kilkupoziomowych systemów opłat dla platform oraz kosztów samej promocji.

      Z drugiej strony nie jest to bardziej kosztowne, niż wydatki i czas, który poświęcisz na przekonanie do zainwestowania w Twój startup anioła biznesu lub fundusz VC. Musisz wykonać podobne kroki, przygotować takie same materiały, a jednocześnie skalujesz działania i zyskujesz korzyści promocyjne. Dlatego spójrz na to w ten sposób: to normalne, biznesowe przedsięwzięcie, które wymaga inwestycji, aby przyniosło zwrot. W przypadku startupów – najczęściej niezbędne, jeżeli myśli się o dalszym rozwoju i pozyskaniu do tego celu kapitału zewnętrznego.

      ECF jest tylko dla startupów

      Przyznaję, że ten szkodliwy mit prawie utwardziłem sam. Na szczęście dopisałem do tytułu tej książki zwrot “…i nie tylko” ;) ECF sprawdza się w przypadku różnych przedsiębiorstw, z różnych branż i na różnych etapach rozwoju. To nie opinia, nie życzenie – to fakt. Wystarczy, że odwiedzisz dowolną platformę crowdfundingu udziałowego, a zobaczysz na niej nie tylko technologiczne gwiazdy VR lub druku 3D, ale też producentów żywności (jak mająca kilkudziesięcioletnią tradycję Stara Mleczarnia), lokale gastronomiczne, parki rozrywki, wypożyczalnie rowerów, salony piękności, prywatne uczelnie, czy wydawców gier planszowych.

      Każda spółka ma możliwość pozyskiwać finansowanie i budować społeczność przez ECF. (Nie każdej musi się to udać, ale to inna sprawa).

      ECF to wielu małych inwestorów – tym nie da się zarządzać

      Da się, bez wysokich kosztów i ryzyka. Odpowiadając najkrócej: w polskim modelu dualnym, wybierając spółkę akcyjną pod kątem ECF, zobowiązania względem akcjonariuszy są szczątkowe. Za granicą rozwiązuje się to m.in. przez tzw. nominee structure, czyli jedno ciało reprezentujące wszystkich mniejszościowych wspólników w zarządzie, tak, aby nie było to paraliżujące dla spółki.

      Ponadto w epoce mediów społecznościowych i zamkniętych grup na Facebooku, Slacka, narzędzi newsletterowych, naprawdę łatwo utrzymywać masową komunikację z dużą grupą ludzi przy względnie niewielkim nakładzie czasu i kosztów.

      ECF nie pomoże w pozyskaniu dużego inwestora

      Jedno i drugie wzajemnie się nie wyklucza. Odsyłam Cię ponownie do mitów numer 1 i 2. Nie chodzi tylko o to, że musisz przygotować dokładnie taką samą dokumentację, analizę biznesu i materiały prezentacyjne, jakie przygotowujesz z myślą o zdobyciu większego inwestora. Emisja ECF może wręcz zachęcić większego inwestora do zainteresowania się Twoją spółką. Jeżeli zaś otworzyłeś/-aś negocjacje jeszcze przed emisją, udana kampania tym bardziej ułatwi dalsze rozmowy i zwiększy Twoją siłę przetargową (walidacja wyceny, sympatia społeczności, nowe kontakty itd.).


      Jeżeli szukasz więcej wiedzy nt. crowdfundingu udziałowego, koniecznie sprawdź moją książkę klikając w banner poniżej.

        Szkolenia

        Skomentuj