12 września Jeremy Corbyn został przywódcą Partii Labourzystowskiej. Choć wielu ogłosiło, że tego dnia skończyła się na brytyjskiej lewicy epoka blairyzmu, dawny i obecny lider partii mają ze sobą coś wspólnego. Obydwaj stali się ikonami popkultury. Jednemu z nich bardzo pomógł w tym Internet.
Angielska lewica zawsze była w awangardzie. Tamtejszy ruch robotniczy jest najstarszym na świecie. Wyspiarze mieli swoją rewolucję sto lat przed francuską. Wcześniej niż inni mieli też gazety robotnicze, związki zawodowe, powszechne prawa wyborcze; tylko w kwestii emerytur i rent dali się ubiec Niemcom. Przejawem politycznej innowacyjności labourzystów było też postawienie Tony’ego Blaira na czele partii w 1994 roku. Dziś trudno nam sobie wyobrazić, jakim szokiem dla establishmentu był wybór tego młodego szkockiego polityka. Za młodu Blair nosił długie włosy i grał w zespole rockowym. Wszystko wskazuje na to, że w przeciwieństwie do Billa Clintona – zaciągał się ;) Później też lubił towarzystwo muzyków, aktorów i wszelkiej maści celebrytów. Dobrze poświadczają to zdjęcia ze U2, Spice Girls czy Oasis. Sam stał się inspiracją dla piosenki George’a Michaela i filmu Romana Polańskiego. Nie odmówił też wystąpienia w Simpsonach. Do tego wszystkiego, jawnie lekceważył protokół, pracownikom kancelarii premiera kazał zwracać się do siebie po imieniu. Całkiem po amerykańsku wolał zdrobniałe „Tony” od szacownego „Anthony”.
Pamiętając o tym wszystkim, trudno dziwić się, że Blair był ulubieńcem mediów. Ale Cobryn? Ponury i poważny, wycofany i rzeczowy, „górny i chmurny”… bliżej mu do starotestamentowego proroka niż do człowieka, który uosabiał slogan Cool Britannia. Zresztą, za wizerunek Blaira odpowiadał sztab ludzi. Corbyn krzywi się choćby na myśl o PR-owcach. To aż ironicznie, że Blair, pierwszy angielski szef rzędu, który zainteresował się mediami społecznościowymi i robił co mógł by zamieniać internautów w wyborców, dziś budzi powszechną niechęć w Sieci. Corbyn, którego nigdy to zbytnio nie interesowało, ma masę wyznawców, który oddolnie tworzą content niejako w jego imieniu. Wliczam w to tych, którzy niemiłosiernie trollują dawnego przywódcę, odkąd „Jezza” został szefem opozycji.
Prym wiedzie w tym frakcja tzw. Red Labour. Szybkie wyjaśnienie: Partia Pracy posiada trzy skrzydła – najdalej na lewo są „czerwoni”, najbardziej umiarkowani są „niebiescy”, gdzieś między nimi znajdują się „fioletowi”. To, co wyróżnia skrzydło stronnictwa bliskie Corbynowi, to duże przywiązanie do oddolnej działalności w social media. Wystarczy spojrzeć na działający od 2011 roku fanpage Red Labour, dzisiaj „polubiony” przez blisko 30 tys. ludzi. To właśnie jego założyciele wzięli na siebie zadanie organizowania kampanii polityka bliżej nieznanemu przeciętnemu wyborcy. Otrzymali w tej mierze pełne poparcie i pomoc ze strony członka sztabu Corbyna, Johna McDonnella. Ich osiągnięcia zadziwiłyby niejedną agencję digitalową. W ciągu pierwszych trzech miesięcy uzyskali 70 tys. polubień na Facebooku, 64 tys. na Twitterze. Dzisiaj jest to przeszło 260 tys. Najlepszy post miał zasięg ponad 560 tys. wyświetleń. Przeciętnie w skali tygodnia było to między 1.5 a 2 mln obejrzeń. Według sondażu YouGov, 56% zwolenników dzisiejszego lidera uznało media społecznościowe za najważniejsze źródło informacji o swoim kandydacie.
Oczywiście laburzyści to nie polska prawica z lat 90: nie zakładają, że ruchy polityczne rozmnażają się przez podział. Naigrywanie się z Blaira (za nagłe nawrócenia: raz na wolny rynek, raz na katolicyzm) to jedno, ale prawdziwym rywalem jest oczywiście obecny premier i prowadzonego przez niego stronnictwo konserwatywne. Jak wiadomo dobry mem wart jest więcej niż tysiąc słów. Zaczęło się więc od łatwych do udostępniania, zawierających prosty przekaz zdjęć zestawiających Davida Camerona z Corbynem. Przykładowo: widzimy, czym obaj politycy „zajmowali się w latach 80”. Po lewo, laburzysta zatrzymany przez policję za udział w marszu przeciw apartheidowi w RPA. Po prawo, torys w pretensjonalnym fraku balujący z kolegami ze snobistycznego Bullington Club. (W tamtym środowisku za dobrą zabawę uchodziło m.in. „ukamienowanie” żywego lisa butelkami od szampana).
Proste i skuteczne, prawda? 1,146 udostępnień działa na wyobraźnię. Zwłaszcza w czasach globalnego kryzysu ekonomicznego. Niemniej – nadal nieco przyciężkie jak na gusta twitterowej publiczności. Aby lepiej zrozumieć czego ona szuka u nowoczesnego polityka, warto przeczytać wpisy oznaczone niebanalnymi hashtagami typu #jeremy4leader, #corgasm, #sexyjezzacobryn. O najpopularniejszym #JezWeCan dyskutowano m.in. w BBC, Guardianie czy Daily Mail.
W social media prym wiodą profile takie jak @CorbynJokes (by dać próbkę ich stylu: What’s red, stuck in the 1980s and doesn’t want to be in Europe? Liverpool FC). Rolą takich ludzi jest, w pewnym sensie, uprzedzać krytykę i rozbrajać ją poczuciem humoru. Na samej zasadzie cyfrowy Tłum odpowiada na problem zaawansowanego wieku kandydata na premiera. Na jednym z popularnych memów widzimy go jako Obi-Wana Kenobiego. Przesłanie nietrudno odczytać: wiek oznacza mądrość, doświadczenie, wiarygodność. Młodzi najwyraźniej są zmęczeni politykami o aparycji podstarzałych aktorów porno. Corbyn jest na wskroś autentyczny. To jakby bardziej oczytany, spokojniejszy, społecznie wrażliwszy Paweł Kukiz z 30-letnim stażem w polityce.
Podobne znużenie wywołuje polowanie na gafy. Tradycyjne media pastwiły się nad „znakiem firmowym” Corbyna: białym podkoszulkiem wystającym nieco niechlujnie spod koszuli. Odpowiedź internautów? Seria fotomontaży prezentujących przywódcę laburzystów jako umięśnionego modela. Oczywiście w białym podkoszulku.
W tym miejscu można zapytać: śmieją się z Corbyna czy razem z nim? W dobie social media to przestaje mieć znaczenie. Jedni lajkują, komentują i udostępniają z przekonania; inni dla zabawy. Ważne, żeby nie przekręcali nazwiska. To wystarczy, aby w kilka tygodni z człowieka znajdującego się, od dwóch dekad w drugim, jeśli nie trzecim szeregu swojej partii, uczynić jej najbardziej rozpoznawalną twarz. I być może następnego brytyjskiego premiera.
Skomentuj