Groźby, obelgi, tweety. Krótko o e-linczowaniu

Przeczytasz w 5 minut Collaboration
Autor 12 lipca 2014

E-lynching, cyfrowe linczowanie, to fenomen świeżej daty. Potrzeba było gwałtownego przyrostu użytkowników Facebooka, Twittera i ostatnio Ask.fm, aby ludzie przekonali się o trzech prostych prawdach. Po pierwsze: nieznajomi nigdy nie znali się tak dobrze. Po drugie: w Sieci nic nie ginie. Po trzecie: im wyżej, tym widoczniej.

PR-owcy się tym zajmą…

Dwa pierwsze punkty odnoszę do wszystkich internautów. Trzecia maksyma dotyczy  zaś celebrytów (estradowych, politycznych, wszystko jedno). Im sława i niesława przychodzą w epoce Internetu równie łatwo. Raper Bow Wow zdawał na bieżąco relację via Twitter z prowadzenia samochodu po pijaku. Kim Kardashian oświadczyła na Twitterze, że modli się za wszystkich w Izraelu, poprzez co niektórzy zrozumieli, że za Palestyńczyków modłów już nie wznosi. Celebrytka przytomnie dopisała więc, że miała na myśli również tych mieszkańców Ziemi Świętej, którzy mówią po arabsku. Niewiele to dało, a przy okazji oburzyło niektórych pro-izraelskich twitterowiczów. Ostatecznie Kardashian musiała uznać, że skoro wobec konfliktu izraelsko-palestyńskiego bezradni byli najwięksi mężowie stanu, to pewnie i ona nic nie uradzi. Dyplomatycznie skasowała obydwa tweety. Brak poprawności politycznej wytknięto również Gwyneth Paltrow. Aktorka imprezując w stolicy Francji z Jayem-Z i Kanye Westem wrzuciła tweeta „Niggas in Paris for real!”. Jak zauważył jeden z komentatorów „that nearly shut down the internet”.

crowd tt 1

Niewielu przyjęło jej (zupełnie sensowne) tłumaczenie, że nawiązywała do tytułu właśnie wydanego przez duet raperów singla. Niestety, w toku składania wyjaśnień przed niewidzialnym trybunałem, Paltrow porównała nienawistne komentarze internautów do dehumanizacji i okrucieństwa czasu wojny, co z kolei obraziło żołnierzy. Weteran Zielonych Beretów, który wystosował do niej list otwarty, na 15 minut został medialnym bohaterem. Niebawem całą sprawą zainteresowała się także żona dawnego kandydata na prezydenta Johna McCaina. Cindy McCain, jako matka dwójki dzieci służących w wojsku poczuła się wezwana do tablicy i surrealistyczny serial trwał dalej w najlepsze. Do tego czasu, rzecz jasna, nie wygasły spory odnośnie tego czy Paltrow miała prawo napisać „nigga” i czy ta forma jest, czy nie jest równoznaczna z rasistowskim „nigger”.

Większość lub każdy z wyżej wymienionych piosenkarzy czy aktorów dysponuje zapewne specjalistą lub sztabem specjalistów ds. wizerunku i komunikacji. Gdy Chris Brown, wokalista znany chyba najlepiej z przemocy domowej względem swojej partnerki Rihanny, zaczął wypisywać na Twitterze obelżywe uwagi pod adresem jej i innych osób, do akcji wkroczyli opłacani fachowcy. Dawne konto skasowali, założyli nowe, od tej pory służące jedynie do celów promocyjnych. Zamieszczane tam treści były i są nadal uważnie moderowane pod kątem tak marketingu, jak i kanonów politycznej poprawności.

… ale kto zajmie się PR-owcami?

Czy to znaczy, że osoba, której nie śledzą dziesiątki tysięcy ludzi może spać (i tweetować) spokojnie? Niezupełnie. Założę się, że ani czytający te słowa, ani przeciętny Amerykanin jeszcze pół roku temu nie mieliby pojęcia kim jest Justine Sacco. To nie znaczy, że wiodła nudne życie. Jako główna specjalistka ds. PR domu mediowego IAC miała okazję współpracować z publikacjami takimi jak Daily Beast (polecam, swoją drogą) czy About.com. Jej praca polegała na zręcznej komunikacji i uważnym doborze słów – nie spodziewała się jednak, że z tych samych norm będzie rozliczana w czasie wolnym.

Pakując już bagaż przed wyjazdem na zasłużony urlop do RPA, rzuciła mimochodem na Twitterze: „Lecę do Afryki. Mam nadzieję, że nie złapię AIDS. Nie, żartuję. Przecież jestem biała!”. Niezbyt zabawne i mało zręczne, szczególnie w przypadku osoby, która zarabia na życie jako PR-owiec. Nie mniej jednak, tablicę Sacco śledziło mniej niż 500 osób. Sprawa powinna rozejść się po kościach. Los (Tłum?) chciał jednak inaczej.

WE the CROWD twitter lincz

Pierwsze negatywne komentarze pojawiły się dość szybko. Trudno ustalić jakimi kanałami niefortunny tweet trafił do serwisów ValleyWag i Buzzfeed, ale nie ulega wątpliwości, że to ich interwencja przydała drobnemu skandalowi efekt wirusowy. Re-tweety poszły w tysiące. Tymczasem niczego nieświadoma autorka wpisu cieszyła się ostatnimi chwilami spokoju na pokładzie samolotu zmierzającego do Kapsztadu. Dopiero w hotelowym pokoju w południowoafrykańskiej metropolii zdała sobie sprawę z tego, że stała się wrogiem publicznym.

Oprócz niezliczonej ilości obelg, insynuacji, pojawiły się groźby pozbawienia życia, pobicia, gwałtu. Ośmieszano ją poprzez konto parodiujące jej osobę i wpisy, serię obrazkowych parodii i inne niepochlebne treści, które zdominowały wątek dyskusyjny zawarty pod hashtagiem:#HasJustineLandedYet.

Niebawem w całą aferę wmieszały się fundacje zaangażowane w pomoc Afryce oraz… “New York Times”. Zaczęli ją śledzić fotoreporterzy. Sacco mogła być najzdolniejszym PR-owcem na świecie, ale na tym etapie, nic już nie mogło ocalić jej kariery. Niecałe 24 godziny od momentu rozpoczęcia tweeterowej burzy została zwolniona z pracy.

Wybitny socjolog Walter Lippmann wspomniał kiedyś, ze przeciętny człowiek wobec spraw publicznych zajmuje pozycję kogoś, kto wszedł do teatru 15 minut spóźniony, zajął miejsce w ostatnim rzędzie, kolejną godzinę nieco oglądał, a nieco rozmawiał z sąsiadem, a następnie wyszedł przed opuszczeniem kurtyny. Zamieńcie taki teatr w sąd, widza w anonimowego sędziego, podłóżcie ścieżkę dźwiękową złożoną z głosów oburzenia, półprawd, insynuacji i pomówień, a poczujecie w powietrzu atmosferę linczu.

Justine, w oczach swoich sędziów, nie była osobą. Była przypadkiem, symptomem, przejawem czegoś, co należy zdeptać. Jeśli świat to teatr, gdzie każdy ma jedną kwestię, zdaniem świata Justine zamknęła swoją w 140 znakach niefortunnego tweeta. Nikogo nie interesowały jej wyjaśnienia czy przeprosiny, nikt nie chciał słyszeć czy ma coś na swoją obronę. Każdy, kto próbował jej bronić niechybnie narażał się na zarzut, że jest takim samym rasistą jak ona.

Problem polega bowiem na tym, że wszyscy ci szperający i share’ujący chcą się poczuć urażeni i oburzeni. Chcą, bo tylko wtedy mogą się poczuć potrzebni i prawi. Oferują nam oni przyspieszony kurs etyki: kto pierwszy rzuci kamieniem, ten na pewno jest bez winy.

W masie, w Tłumie, często przyrasta innowacyjność, pomysłowość, nawet solidarność;odpowiedzialność, niestety, na ogół się rozmywa. Realia internetowej anonimowości jeszcze ten problem pogłębiają. Różnica między Tłumem a motłochem jest taka jak między demokracją a ochlokracją, zbiorową mądrością a zbiorowym obłędem, kolektywem a sitwą. Nie chodzi przecież o to, aby słuchać tych, którzy krzyczą najgłośniej, ale o to, aby pozwolić przemówić krzywdzie.Tą samą zasadą zdają się kierować domorośli whistleblowers. Niewielu z nich dopuszcza jednak scenariusz w którym największą ofiarą, okaże się na koniec oskarżony.

Epilog

Dopisanie epilogu do spraw Browna, Kardashian czy Paltrow zostawiam ich PR-owcom. Możliwe, że znajdą sposób zbicia na tych skandalach kapitału. W najgorszym razie, popiszą się zręcznym zarządzaniem kryzysowym i celebryci wyjdą z tego bez szwanku. Bardziej ciekawą mnie dalsze losy Justine Sacco. Po całej twitterowej aferze skasowała wszystkie swoje konta w mediach społecznościowych. Gdyby tego nie zrobiła, mogłaby poopowiadać twitterowiczom o swojej pracy w organizacji dobroczynnej działającej w Etiopii. Tylko czy o tym ktokolwiek z nich chciałby czytać?

    Szkolenia

    Skomentuj

    Dobroczynny crowdfunding, czyli żeberko z Kevinem Spacey

    Przeczytasz w 20 minut Crowdfunding

    Dawno temu, kiedy jeszcze Magic Johnson zajmował centralne miejsce na boiskach NBA i w umysłach amerykańskich nastolatków, dwóch takich nastolatków wybrało się na imprezę charytatywną prowadzoną przez ich idola. Cel zbiórki miał marginalne znaczenie. Matt i Ryan pojechali tam oczywiście dla Magika – nie tylko zawiadywał on wydarzeniem, ale najhojniejszy z dobroczyńców mógł wyskoczyć z nim na mecz Lakersów.

    Wyobraźnia chłopaków musiała zdziałać cuda, bo przecież i tak mogli wyłożyć nie więcej niż marne  kilka dolców. Więc patrzyli z blednącą nadzieją w oczach, jak po skończonej aukcji ich bohater z dzieciństwa ściska dłoń dobroczyńcy, który sypnął 15 tys. $ i do tego umawia się z nim na wspólny mecz.

    Wracając tego wieczoru do domu, zrezygnowani Matt i Ryan zadali sobie właściwe pytanie: dlaczego tak wspaniałe doświadczeniem ma być zarezerwowane tylko dla tego, kto wyłoży najwięcej kasy? I z drugiej strony: dlaczego tak wspaniałe doświadczenie zbiera tylko 15 tys. $? Tak narodził się pomysł Omaze.

    Experience is king

    Omaze to platforma charity crowdfunding – materializacja koncepcji demokratyzującej dobroczynność i zarazem czyniącej z niej coś opłacalnego i modnego. Zamiast typowych aukcji, które gwarantują wyjątkowe doświadczenie najbogatszym w pomieszczeniu, Omaze stawia na równość szans poprzez losowanie. Wystarczy wpłacić 5$ czy 10$ na cel a ma się dokładnie takie same szanse na “wspólny mecz z Magickiem”, jak osoba, która wyłożyła 15 tys. $.

    A co na Omaze stanowi ten symboliczny “mecz z Magickiem” – niepowtarzalne doświadczenie? Jest w czym wybierać. To główna i najbardziej medialna atrakcja serwisu, zapewniająca regularne publicity tak zbiórkom, jak i platformie.

    1. Możecie poznać obsadę Epizodu VII ‘Star Wars’, a nawet wystąpić w filmie. To jedna z najświeższych zbiórek, zorganizowana przez Disneya i Lucasfilm, przy współpracy z UNICEF. Twoje wpłaty idą na projekt ‘Star Wars: Force for Change’, finansując innowacyjne i pożyteczne inicjatywy realizowane przez dzieci w Chinach, Południowym Sudanie czy Ugandzie.
    2. Możecie przećwiczyć scenę z Kevinem Spacey na planie ‘House of Cards’ i zjeść razem dobre barbecue jak u Freddy’ego (kto oglądał, ten wie o co chodzi i już się pewnie ślini). Pozyskane fundusze wesprą rozwój kultowego teatru The Old Vic w Los Angeles.
    3. Macie szansę złożyć wizytę na planie ostatniego sezonu ‘Boardwalk Empire’ w towarzystwie aktora Jeffreya Wrighta. Wasze datki zostaną spożytkowane przez Tribeca Film Institute i Taia Peace Foundation na wsparcie lokalnych społeczności w Afryce.

    Pełną listę zbiórek zbudowanych na atrakcjach i ich celów znajdziecie tutaj:

    http://www.omaze.com/experiences

    A zapewniam – niemal co tydzień pojawia się jakaś gwiazda: muzyk, aktor, reżyser, konferansjer, dziennikarz, która w ramach swojego projektu przygotowała dla Was unikalne doświadczenie, w zamian za datki na szczytny cel.

    Tak samo, a nawet lepiej

    Zauważyliście pewnie, że Omaze wygląda i działa podobnie do standardowej platformy crowdfundingowej. Poza głównym experience, każda wpłata wiąże się z wybraniem jednego z poziomów nagród (tzn. nie ma mowy o świadczeniu jednostronnym, chyba, że z woli darczyńcy). Np. za wpłatę o wysokości 500$ na wsparcie lokalnych społeczności afrykańskich, otrzymuje się pakiet “gangster”, czyli szklanki z logiem klubu Onyx z serialu ‘Boardwalk Empire’.

    Analogiczna wpłata na bliźniaczą akcję to nagroda w postaci papierośnicy i szklanki z logiem ‘House of Cards’ (zakładam, że producent jest ten sam ? ).

    onyx omazehouse of cards omaze

    Sam proces także przypomina tradycyjny crowdfunding, z pewnym novum:

    1. Znajdujecie doświadczenie najbliższe Waszych marzeń.
    2. Chcąc je spersonalizować, wspieracie szczytny cel swoim datkiem (wybierając przy tym pomniejszy upominek).
    3. Czekacie na wyniki losowania po zakończeniu zbiórki.
    4. I tu novum: Omaze śledzi wpływ jaki wpłaty Tłumu wywierają w ramach określonego celu. Efekty prezentowane są potem wspierającym.
    5. I jeszcze jedno novum: Doświadczenie jest filmowane i również prezentowane Tłumowi. W jakim celu? Aby pokazać jak wygląda ono w praktyce i oczywiście zachęcić do wzięcia udziału w kolejnych zbiórkach.

    Matt i Ryan piszą na swojej stronie, że pokładają wiarę w siłę historii, która inspiruje do działania. Dlatego prezentują nie tylko story związane z celem charytatywnym, fundacją icelebrity, ale także z tymi szczęśliwcami, którzy przeżyli jedyne w swoim rodzaju doświadczenie. Te historie wzmacniają więź jednostek w Tłumie i ich oddanie pojedynczym kampaniom.

    To powinna być cenna lekcja dla reward-based crowdfundingu. Doświadczenie to coś więcej niż tylko nagroda.

    PS. Moje ulubione experience zaserwowane wybrańcowi z Tłumu za pośrednictwem Omaze? Oczywiście możliwość przyjechania na premierę ostatniego sezonu ‘Breaking Bad’ kultowym RV– razem z całą obsadą.

    3 grosze MG

    Jedną z najpoważniejszych zasług, jakie oddały nam rozwiązania bazujące na crowdsourcingu i crowdfundingu, jest demokratyzacja coraz to nowych obszarów życia. Kolejny zdobyty bastion to filantropia. Jak dotąd kojarzyła się ona wyłącznie ze światem bogactwa i luksusu. Słusznie Tołstoj pisał o tych, którzy łaskawie rzucają biednemu, co wydarli jeszcze biedniejszemu. Omaze błyskotliwie łączy wiarę w dobrą sprawę z egalitarnym duchem i nowoczesnymi rozwiązaniami opartymi na crowdfundingu i marketingu doświadczeń. Poza tym: kto jak kto, ale czy Frank Underwood kiedykolwiek mylił się co do ludzi?

      Szkolenia

      Skomentuj

      Neo-Tokyo is about to explode. Drugie życie kultowego anime

      Przeczytasz w 20 minut Collaboration Crowdsourcing
      Autor 24 czerwca 2014

      „Project Akira” nie jest zwiastunem filmu. To raczej próbka możliwości, jakie dają crowdsourcing i crowdfunding, gdy sięgają po nie dostatecznie uzdolnieni i zmotywowani ludzie.  

      Ukazująca się w latach 1982-1990 powieść graficzna “Akira” z miejsca stała się klasykiem. Anime, które trafiło do kin sześć lat po ukazaniu się pierwszego zeszytu mangi, powtórzyło ten sukces z nawiązką. Dla Japończyków “Akira” to nie kult – to religia. Dla wielu ludzi na Zachodzie zaś, obraz Katsuhiro Otomo był pierwszym kontaktem z dojrzałą animacją made in Japan.  Każdy, kto wychowywał się na „Animegaido” i „Kawaii” pamięta mem sprzed epoki memów, czyli stale powtarzaną frazę “zboczone chińskie bajeczki”. Przez długie lata “Akira” stanowiła koronny dowód na to, że manga i anime mają artystyczną wartość. Mimo sztampowej czasem fabuły, słabych dialogów i szybko obojętniejących widzowi postaci, ta brutalna, mroczna, pędząca w obłąkańczym tempie narkotyczna wizja, została obwołana przez wielu dystopią na miarę “Blade Runnera” i “Odysei Kosmicznej”. Film zaczyna się od wybuchu bomby atomowej, a później jest już tylko gorzej. W koszmarze Neo-Tokyo i jego jakby-społeczeństwa wielu rozpoznało sprowadzone do ostatecznych konsekwencji najczarniejsze aspekty czasów nam współczesnych.

      Film, którego nie było

      Rozmowy o “Akirze” z udziałem żywych aktorów trwają od niemal dwóch dekad. Hollywood przymierzało się do tej produkcji kilkukrotnie. Odkąd prawa do ekranizacji pozyskał Warner Bros, aż cztery raz zarzucano projekt, powołując się na techniczne, kalendarzowe czy budżetowe problemy. Później zapanowało długie milczenie. Przerwała je wieść, że sprawy w swoje ręce bierze Tłum.

      Zanim jednak powstał materiał, który możecie zobaczyć poniżej, odbyła się kampania crowdfundingowa. W jej toku zrekrutowano sporą część przyszłej ekipy 40 artystów z 12 krajów. W dniu zero byli bowiem tylko Nguyen-Anh Nguyen, Santiago Menghini i ich wiara w to, że studio CineGround z Montrealu odniesie sukces tam, gdzie poległy największe wytwórnie z Hollywood.

      22 lipca 2012 wystartowała ich kampania na IndieGoGo. 2,5-minutowy filmik, mający stanowić rękojmię możliwości kanadyjskich filmowców, nie rzucał na kolana. Garść obrazków znanych z komiksu, kilka ujęć ekipy przy pracy, głos z offu. Na bazie tego co zaprezentowano w filmiku i zrekapitulowano w opisie projektu, ciężko było osądzić, czy drużyna dowodzona przez Nguyena faktycznie jest w stanie to przedsięwzięcie udźwignąć. Bardziej obiecująco prezentowały się nagrody. Wierna replika kurtki noszonej przez Kanedę, czy broni, która posługiwał się Tetsuo, świaczyły o tym, że CineGround dysponuje pewnymknow-how. Wrażenie robił też poster, dokładna kopia okładki anime, dzięki której świat stworzony przez Otomo wreszcie mogliśmy zobaczyć przez obiektyw aparatu. Wszystko to musiało zrobić wrażenie na grafikach, montażystach, dźwiękowcach i aktorach, którzy bezinteresowanie zaoferfowali Kanadyjczykom pomoc. Crowdfunding zaczął płynnie przechodzić w crowdsourcing.

      Nie bez znaczenia była również typowa dla crowdfudingowej kontrkultury deklaracja, że kampania odbywa się siłami i środkami społecznymi jako wyraz protestu wobec przebudżetowanych i artystycznie miernych ekranizacji mang i anime tworzonych w Hollywood. Udana akcja finansowania przez Tłum miała dowieść, że wśród widzów jest głód produkcji poważnych i ambitnych, wiernych względem materiału źródłowego.

      Zamiar ten skończył się połowicznym sukcesem. Z potrzebnych 7,5 tys. dolarów zebrano niecałe 3,5 tys. Świadomie nie mówię: porażką, bo CineGround jakby przewidując, że łaska Tłumu na pstrym koniu jedzie, zdecydowali się naflexible funding. Jest to forma finansowania społecznościowego w ramach której nieuzyskanie 100% wymaganej kwoty nie skutkuje porażką kampanii.  Na marginesie ostatnich sporów o crowdfundingowe vox populi, vox dei warto zauważyć, że bywają crowdfundingowe sukcesy, które obracają się w artystyczne porażki oraz crowdfundingowe niepowodzenia, które później dają nam dzieła wysokich lotów.

      Filmik, który jest

      Efekt końcowy jakim jest zwiastun, który ukazał się w maju tego roku, zaliczyłbym zdecydowanie do tej drugiej kategorii. Określenie “trailer” niezupełnie oddaje mu sprawiedliwość. Po pierwsze, marny to zwiastun, który zawiera tyle spoilerów. Po drugie, stanowi on raczej kolekcję znanych z anime scen, ujęć, które wypaliły się fanom w pamięci, niż zapowiedź czegokolwiek. Materiał oddaje nastrój i tempo produkcji z 1988 roku. Nie da się zaprzeczyć, że brakuje mu tych szlifów, które wyznaczają jasną granicę między profesjonalną produkcją, a fanowskim dream come true. Kilkudzięsieciu pasjonatów, którzy dołączyli do CineGround, gdy ruszyła akcja na IndieGoGo, nie zrobi takiego filmu, jaki (być może) nakręci Warner Bros. Problem jednak w tym, że korporacyjna wytwórnia zapewne nie zrobi filmu z taką pasją, zaangażowaniem i bezkompromisowością, jaką można zobaczyć w “Project Akira”.

        Szkolenia

        Skomentuj