Dobroczynny crowdfunding, czyli żeberko z Kevinem Spacey

Przeczytasz w 4 minut Crowdfunding

Dawno temu, kiedy jeszcze Magic Johnson zajmował centralne miejsce na boiskach NBA i w umysłach amerykańskich nastolatków, dwóch takich nastolatków wybrało się na imprezę charytatywną prowadzoną przez ich idola. Cel zbiórki miał marginalne znaczenie. Matt i Ryan pojechali tam oczywiście dla Magika – nie tylko zawiadywał on wydarzeniem, ale najhojniejszy z dobroczyńców mógł wyskoczyć z nim na mecz Lakersów.

Wyobraźnia chłopaków musiała zdziałać cuda, bo przecież i tak mogli wyłożyć nie więcej niż marne  kilka dolców. Więc patrzyli z blednącą nadzieją w oczach, jak po skończonej aukcji ich bohater z dzieciństwa ściska dłoń dobroczyńcy, który sypnął 15 tys. $ i do tego umawia się z nim na wspólny mecz.

Wracając tego wieczoru do domu, zrezygnowani Matt i Ryan zadali sobie właściwe pytanie: dlaczego tak wspaniałe doświadczeniem ma być zarezerwowane tylko dla tego, kto wyłoży najwięcej kasy? I z drugiej strony: dlaczego tak wspaniałe doświadczenie zbiera tylko 15 tys. $? Tak narodził się pomysł Omaze.

Experience is king

Omaze to platforma charity crowdfunding – materializacja koncepcji demokratyzującej dobroczynność i zarazem czyniącej z niej coś opłacalnego i modnego. Zamiast typowych aukcji, które gwarantują wyjątkowe doświadczenie najbogatszym w pomieszczeniu, Omaze stawia na równość szans poprzez losowanie. Wystarczy wpłacić 5$ czy 10$ na cel a ma się dokładnie takie same szanse na “wspólny mecz z Magickiem”, jak osoba, która wyłożyła 15 tys. $.

A co na Omaze stanowi ten symboliczny “mecz z Magickiem” – niepowtarzalne doświadczenie? Jest w czym wybierać. To główna i najbardziej medialna atrakcja serwisu, zapewniająca regularne publicity tak zbiórkom, jak i platformie.

  1. Możecie poznać obsadę Epizodu VII ‘Star Wars’, a nawet wystąpić w filmie. To jedna z najświeższych zbiórek, zorganizowana przez Disneya i Lucasfilm, przy współpracy z UNICEF. Twoje wpłaty idą na projekt ‘Star Wars: Force for Change’, finansując innowacyjne i pożyteczne inicjatywy realizowane przez dzieci w Chinach, Południowym Sudanie czy Ugandzie.
  2. Możecie przećwiczyć scenę z Kevinem Spacey na planie ‘House of Cards’ i zjeść razem dobre barbecue jak u Freddy’ego (kto oglądał, ten wie o co chodzi i już się pewnie ślini). Pozyskane fundusze wesprą rozwój kultowego teatru The Old Vic w Los Angeles.
  3. Macie szansę złożyć wizytę na planie ostatniego sezonu ‘Boardwalk Empire’ w towarzystwie aktora Jeffreya Wrighta. Wasze datki zostaną spożytkowane przez Tribeca Film Institute i Taia Peace Foundation na wsparcie lokalnych społeczności w Afryce.

Pełną listę zbiórek zbudowanych na atrakcjach i ich celów znajdziecie tutaj:

http://www.omaze.com/experiences

A zapewniam – niemal co tydzień pojawia się jakaś gwiazda: muzyk, aktor, reżyser, konferansjer, dziennikarz, która w ramach swojego projektu przygotowała dla Was unikalne doświadczenie, w zamian za datki na szczytny cel.

Tak samo, a nawet lepiej

Zauważyliście pewnie, że Omaze wygląda i działa podobnie do standardowej platformy crowdfundingowej. Poza głównym experience, każda wpłata wiąże się z wybraniem jednego z poziomów nagród (tzn. nie ma mowy o świadczeniu jednostronnym, chyba, że z woli darczyńcy). Np. za wpłatę o wysokości 500$ na wsparcie lokalnych społeczności afrykańskich, otrzymuje się pakiet “gangster”, czyli szklanki z logiem klubu Onyx z serialu ‘Boardwalk Empire’.

Analogiczna wpłata na bliźniaczą akcję to nagroda w postaci papierośnicy i szklanki z logiem ‘House of Cards’ (zakładam, że producent jest ten sam ? ).

onyx omazehouse of cards omaze

Sam proces także przypomina tradycyjny crowdfunding, z pewnym novum:

  1. Znajdujecie doświadczenie najbliższe Waszych marzeń.
  2. Chcąc je spersonalizować, wspieracie szczytny cel swoim datkiem (wybierając przy tym pomniejszy upominek).
  3. Czekacie na wyniki losowania po zakończeniu zbiórki.
  4. I tu novum: Omaze śledzi wpływ jaki wpłaty Tłumu wywierają w ramach określonego celu. Efekty prezentowane są potem wspierającym.
  5. I jeszcze jedno novum: Doświadczenie jest filmowane i również prezentowane Tłumowi. W jakim celu? Aby pokazać jak wygląda ono w praktyce i oczywiście zachęcić do wzięcia udziału w kolejnych zbiórkach.

Matt i Ryan piszą na swojej stronie, że pokładają wiarę w siłę historii, która inspiruje do działania. Dlatego prezentują nie tylko story związane z celem charytatywnym, fundacją icelebrity, ale także z tymi szczęśliwcami, którzy przeżyli jedyne w swoim rodzaju doświadczenie. Te historie wzmacniają więź jednostek w Tłumie i ich oddanie pojedynczym kampaniom.

To powinna być cenna lekcja dla reward-based crowdfundingu. Doświadczenie to coś więcej niż tylko nagroda.

PS. Moje ulubione experience zaserwowane wybrańcowi z Tłumu za pośrednictwem Omaze? Oczywiście możliwość przyjechania na premierę ostatniego sezonu ‘Breaking Bad’ kultowym RV– razem z całą obsadą.

3 grosze MG

Jedną z najpoważniejszych zasług, jakie oddały nam rozwiązania bazujące na crowdsourcingu i crowdfundingu, jest demokratyzacja coraz to nowych obszarów życia. Kolejny zdobyty bastion to filantropia. Jak dotąd kojarzyła się ona wyłącznie ze światem bogactwa i luksusu. Słusznie Tołstoj pisał o tych, którzy łaskawie rzucają biednemu, co wydarli jeszcze biedniejszemu. Omaze błyskotliwie łączy wiarę w dobrą sprawę z egalitarnym duchem i nowoczesnymi rozwiązaniami opartymi na crowdfundingu i marketingu doświadczeń. Poza tym: kto jak kto, ale czy Frank Underwood kiedykolwiek mylił się co do ludzi?

    Szkolenia

    Skomentuj

    Neo-Tokyo is about to explode. Drugie życie kultowego anime

    Przeczytasz w 20 minut Collaboration Crowdsourcing
    Autor 24 czerwca 2014

    „Project Akira” nie jest zwiastunem filmu. To raczej próbka możliwości, jakie dają crowdsourcing i crowdfunding, gdy sięgają po nie dostatecznie uzdolnieni i zmotywowani ludzie.  

    Ukazująca się w latach 1982-1990 powieść graficzna “Akira” z miejsca stała się klasykiem. Anime, które trafiło do kin sześć lat po ukazaniu się pierwszego zeszytu mangi, powtórzyło ten sukces z nawiązką. Dla Japończyków “Akira” to nie kult – to religia. Dla wielu ludzi na Zachodzie zaś, obraz Katsuhiro Otomo był pierwszym kontaktem z dojrzałą animacją made in Japan.  Każdy, kto wychowywał się na „Animegaido” i „Kawaii” pamięta mem sprzed epoki memów, czyli stale powtarzaną frazę “zboczone chińskie bajeczki”. Przez długie lata “Akira” stanowiła koronny dowód na to, że manga i anime mają artystyczną wartość. Mimo sztampowej czasem fabuły, słabych dialogów i szybko obojętniejących widzowi postaci, ta brutalna, mroczna, pędząca w obłąkańczym tempie narkotyczna wizja, została obwołana przez wielu dystopią na miarę “Blade Runnera” i “Odysei Kosmicznej”. Film zaczyna się od wybuchu bomby atomowej, a później jest już tylko gorzej. W koszmarze Neo-Tokyo i jego jakby-społeczeństwa wielu rozpoznało sprowadzone do ostatecznych konsekwencji najczarniejsze aspekty czasów nam współczesnych.

    Film, którego nie było

    Rozmowy o “Akirze” z udziałem żywych aktorów trwają od niemal dwóch dekad. Hollywood przymierzało się do tej produkcji kilkukrotnie. Odkąd prawa do ekranizacji pozyskał Warner Bros, aż cztery raz zarzucano projekt, powołując się na techniczne, kalendarzowe czy budżetowe problemy. Później zapanowało długie milczenie. Przerwała je wieść, że sprawy w swoje ręce bierze Tłum.

    Zanim jednak powstał materiał, który możecie zobaczyć poniżej, odbyła się kampania crowdfundingowa. W jej toku zrekrutowano sporą część przyszłej ekipy 40 artystów z 12 krajów. W dniu zero byli bowiem tylko Nguyen-Anh Nguyen, Santiago Menghini i ich wiara w to, że studio CineGround z Montrealu odniesie sukces tam, gdzie poległy największe wytwórnie z Hollywood.

    22 lipca 2012 wystartowała ich kampania na IndieGoGo. 2,5-minutowy filmik, mający stanowić rękojmię możliwości kanadyjskich filmowców, nie rzucał na kolana. Garść obrazków znanych z komiksu, kilka ujęć ekipy przy pracy, głos z offu. Na bazie tego co zaprezentowano w filmiku i zrekapitulowano w opisie projektu, ciężko było osądzić, czy drużyna dowodzona przez Nguyena faktycznie jest w stanie to przedsięwzięcie udźwignąć. Bardziej obiecująco prezentowały się nagrody. Wierna replika kurtki noszonej przez Kanedę, czy broni, która posługiwał się Tetsuo, świaczyły o tym, że CineGround dysponuje pewnymknow-how. Wrażenie robił też poster, dokładna kopia okładki anime, dzięki której świat stworzony przez Otomo wreszcie mogliśmy zobaczyć przez obiektyw aparatu. Wszystko to musiało zrobić wrażenie na grafikach, montażystach, dźwiękowcach i aktorach, którzy bezinteresowanie zaoferfowali Kanadyjczykom pomoc. Crowdfunding zaczął płynnie przechodzić w crowdsourcing.

    Nie bez znaczenia była również typowa dla crowdfudingowej kontrkultury deklaracja, że kampania odbywa się siłami i środkami społecznymi jako wyraz protestu wobec przebudżetowanych i artystycznie miernych ekranizacji mang i anime tworzonych w Hollywood. Udana akcja finansowania przez Tłum miała dowieść, że wśród widzów jest głód produkcji poważnych i ambitnych, wiernych względem materiału źródłowego.

    Zamiar ten skończył się połowicznym sukcesem. Z potrzebnych 7,5 tys. dolarów zebrano niecałe 3,5 tys. Świadomie nie mówię: porażką, bo CineGround jakby przewidując, że łaska Tłumu na pstrym koniu jedzie, zdecydowali się naflexible funding. Jest to forma finansowania społecznościowego w ramach której nieuzyskanie 100% wymaganej kwoty nie skutkuje porażką kampanii.  Na marginesie ostatnich sporów o crowdfundingowe vox populi, vox dei warto zauważyć, że bywają crowdfundingowe sukcesy, które obracają się w artystyczne porażki oraz crowdfundingowe niepowodzenia, które później dają nam dzieła wysokich lotów.

    Filmik, który jest

    Efekt końcowy jakim jest zwiastun, który ukazał się w maju tego roku, zaliczyłbym zdecydowanie do tej drugiej kategorii. Określenie “trailer” niezupełnie oddaje mu sprawiedliwość. Po pierwsze, marny to zwiastun, który zawiera tyle spoilerów. Po drugie, stanowi on raczej kolekcję znanych z anime scen, ujęć, które wypaliły się fanom w pamięci, niż zapowiedź czegokolwiek. Materiał oddaje nastrój i tempo produkcji z 1988 roku. Nie da się zaprzeczyć, że brakuje mu tych szlifów, które wyznaczają jasną granicę między profesjonalną produkcją, a fanowskim dream come true. Kilkudzięsieciu pasjonatów, którzy dołączyli do CineGround, gdy ruszyła akcja na IndieGoGo, nie zrobi takiego filmu, jaki (być może) nakręci Warner Bros. Problem jednak w tym, że korporacyjna wytwórnia zapewne nie zrobi filmu z taką pasją, zaangażowaniem i bezkompromisowością, jaką można zobaczyć w “Project Akira”.

      Szkolenia

      Skomentuj

      Pepsi Refresh: przeszłość i przyszłość pewnego złudzenia

      Przeczytasz w 20 minut Crowdsourcing
      Autor 1 czerwca 2014

      Jestem gotów się założyć, że gdzieś na etapie tworzenia konceptu kampanii Refresh pracownicy Pepsi kręcili głowami mówiąc: “jak to możliwe, że nikt inny tego dotąd nie spróbował?” Kilka miesięcy później każdy z nich znał już odpowiedź na to pytanie.

      Społeczna odpowiedzialność biznesu (CSR) opiera się na przeświadczeniu, że wszelkie środki maksymalizacji zysku są dobre – nawet te etyczne. Ironia wydaje się tu uzasadniona. Przypomina mi się rzecznik prasowy, który zapytany o to jak jego firma może twierdzić, że jej produkty są naturalne, gdy zawierają m.in. rtęć i arsen, odpowiedział: “Arsen i rtęć występują w naturze, więc nasze produkty są naturalne”. Słowem: CSR wydaje się wielu postronnym obserwatorom cyniczną grą z klientem, pozorowanym działaniem mającym na celu budowę odpowiedniego wizerunku, a nie jakimkolwiek rozwiązaniem istotnych  problemów społecznych.

      Tworząc własną strategię CSR-ową PepsiCo zamierzało odwołać się do lepszych wzorców, a w dużej mierze –stworzyć nowe. Pomysł sprowadzał się do zespolenia społecznej odpowiedzialności biznesu z crowdsourcingiem. Frima rozdawała granty na pro-społeczne projekty, mające na celu “odświeżenie” społeczności i społeczeństwa, opierając się na oddolnie tworzonych i społecznie weryfikowanych zgłoszeniach. Słowem: pomysły były crowdsourcowane, a następnie realizowane za pieniądze Pepsi.

      Każdy z internetowym łączem mógł zalogować się na stronę www.refresheverything.com i zagłosować na projekt, który go poruszył. Każdy mógł także zgłosić własny. Nie miało znaczenia czy było się firmą, organizacją pozarządową czy osobą fizyczną. Nie było też istotne w jakiej części Stanów Zjednoczonych się działało. Liczyło się tylko to, by dostać dostatecznie dużo głosów.

      Nie trzeba było czekać długo na pierwszych chętnych. Procedura dotowania nie obejmowała kłopotliwych formalności. Zgłoszenie zapotrzebowania nie było bardziej skomplikowane niż rozpoczęcie kampanii crowdfundingowej. Zachęcały też niemałe kwoty oferowane przez Pepsi: granty wynosiły kolejno: 5, 25, 50 i 250 tys. dolarów, zależnie od ilości uzyskanych głosów. Pod głosowanie poddawano pierwszych 1000 pomysłów danego miesiąca. Pierwszy miesiąc zamknięto po tygodniu, a 32 z nich otrzymało pieniądze. Procedura powtarzała się co miesiąc przez blisko 2 lata.

      Serwis szybko zaludnił się projektami, wiele spośród nich wyglądało imponująco. Nie sposób źle ocenić stworzenie ogrodu miejskiego pracującego na rzecz banków żywności czy budowę tanich domów dla potrzebujących. Szeroko zakrojona kampania promocyjna oraz udział celebrytów potęgowały ilość odwiedzin. Pepsi zdecydowało się nawet wpleść element crowdfundingowy poprzez tzw. power votes, uzyskiwane poprzez spisanie kodu z kupionej wcześniej butelki napoju. Każdy miał głos, ale nie każdy głos był równy. Klient Pepsi miał do powodzenia więcej.

      Ta, trzeba przyznać – innowacyjna próba połączenia kampanii z produktem, nie ożywiła jednak sprzedaży. Wręcz przeciwnie: zamykając debiutancki rok Refresh (2010), Pepsi straciło 2.7% udziałów w rynku. Sprzedaż niebieskich puszek zmalała o ponad 4%. W Harrison odczuli tę stratę dość mocno, zwłaszcza, ze czerwone puszki wielkiego rywala sprzedawały się lepiej. Do rangi symbolu urósł fakt, że nawet drugorzędny produkt Coca-Coli – Diet Coke zdołał wyprzedzić Pepsi.

      Pytając o bilans, z jednej strony mamy więc zarząd i akcjonariuszy, którzy odnotowali najgorsze od lat wyniki finansowe. Z drugiej jednak widzimy 20 mln dolarów zainwestowanych w szczytne cele. Fundusze popłynęły do 108 szkół, 68 parków i placów zabaw, 20 domów dziecka i przytułków. Łącznie środki otrzymało przeszło 1000 inicjatyw wybranych przez 6.5 mln głosujących. Dane te, moim zdaniem, świadczą o tym, że nie zawiódł przede wszystkim CROWD: zawiedli konsumenci, zawiódł niestarannie przygotowany plan. Kampania była CSR-owym sukcesem i biznesową porażką. Czaszka Miltona Friedmana musiała się uśmiechnąć, kiedy Pepsi wycofało się z Refresh, przywróciło do łask agencję reklamową z jej wielomilionowymi spotami i podpisało kontrakt z Katy Perry.

      Czy oznacza to, że społeczna odpowiedzialność Tłumu urodziła się martwa? Niezupełnie. Pepsi poprawnie odczytało trendy rynkowe. Serwis Refresh odwiedziało ponad 60 mln ludzi. Ziarno zostało zasianie. Dlaczego więc plon nie był obfity? Wskazać można na kilka okoliczności:

      • Brakło wyrazistego powiązania akcji z produktem. Wesprzeć Refresh wcale nie znaczyło: chcieć napić się Pepsi. Flirt z crowdfundingiem okazało się za słabą motywacją: słabszy głos to nadal głos, odczuwamy satysfakcję ze wsparcia szlachetnej inicjatywy tak czy inaczej.
      • Refresh everything znaczy tyle, ile Refresh nothing. Pepsi nie wybrało żadnego segmentu, wspierało wszystko po trochu, co sprawiło, że akcja “Refresh” nie kojarzyła się z niczym konkretnym. Zamiast jasnego marketingowego komunikatu był reklamowy szum. Jeśli jest się Nike, należy orientować swój CSR na sport, jeśli jest się Danonem – na zdrową dietę…
      • …tymczasem, jak słusznie zauważył John Seabrook, dziennikarz New Yorkera, akcja Pepsi nie wypływała z istoty jej działalności, ale szła wbrew niej. Pepsi, w realiach społeczeństwa walczącego bezskutecznie z plagą otyłości, cukrzycą i innymi schorzeniami wynikłymi m.in. ze złej diety, to synonim nieodpowiedzialnego wyboru.
      • Nie mając żadnego doświadczenia w branży NGO, Pepsi nie przygotowało się w żaden sposób na weryfikację zgłoszeń, wierząc, że wszystko zweryfikuje Tłum. Sprawiało to, że każda plotka stawała się potencjalnym zagrożeniem – tak dla projektodawcy, jak i dla platformy. Co więcej, nie przewidziano, że NGOsowe potęgi z łatwością będą przegłosowywać mniejsze, a często wartościowsze inicjatywy. Te ostatnie szybko się zraziły i zaczęły odwracać się do platformy – wielu dziennikarzy i analityków odnotowało ten fakt.

      Pepsi 2 - crowdsourcing

      Pepsi umiało zainspirować Tłum, ale nie umiało nim pokierować. Nie widząc dokąd właściwie z tą akcją zmierzają, nie mogli przewodzić innym. Nie umiejąc stworzyć jasnego mechanizmu, nie mogli oczekiwać, że nie pojawią się nadużycia. Cyfrowy Tłum nie jest tak zły, jak twierdzą jego przeciwnicy, ale też i nie jest tak dobry, jak twierdzą entuzjaści. Człowiek, jak mawiał Pascal, to ani anioł, ani bestia. Wiele można zyskać na odwołaniu się do idealizmu – ale nie wszystko. Łudzą się także ci, którzy sądzą, że crowdsourcing to społecznościowe perpetuum mobile, zdejmujące jakąkolwiek odpowiedzialność z firm, bo przecież Tłum wszystko załatwi – oddolnie i optymalnie.

      Ci, którzy chcieliby poprawić i rozwijać model Pepsi, muszą znaleźć metody silniejszego powiązania kampanii z produktem i DNA marki. Muszą także szukać silniejszych czynników motywujących przeciętnego użytkownika – od masowych burz mózgów po grywalizację. Muszą wreszcie zacząć od poważnego przemyślenia istoty swojego biznesu. Jak powiedziała prezes zarządu PepsiCo Indra Nooyi: “nie chodzi tylko o to by produkt naszej firmy był dobry; chodzi też o to, aby sama firma była dobra”.

        Szkolenia

        Skomentuj