David Bowie zdecydowanie wyróżniał się z tłumu, ale nic nie sprawiało mu większej przyjemności niż przyciąganie tłumów na stadiony, przed telewizory i… ekrany komputerów. Brytyjski muzyk bardzo szybko odkrył potencjał Sieci i internetowych społeczności.
Artysta 2.0
Sławny “muzyczny kameleon” niejedno miał imię: przyszedł na świat jako David Jones, zasłynął jako David Bowie, po drodze przymierzając kolejne maski: Majora Toma, Ziggy’ego Stardusta, Chudego Białego Księcia, Nathana Adlera. Jego skłonność do eksperymentowania wyrażała się nie tylko w częstych zmianach scenicznej persony. Współpracując z ludźmi takimi jak Tony Visconti, Brian Eno czy Iggy Pop, Bowie stale wymyślał na nowo swoje brzmienie i płynnie przechodził od gładkiego popu do brudnego industrialu, od jazzu do funku, od elektroniki do ciepłych akustycznych brzmień.
Najbliższe dni pewnie przyniosą nam wysyp tekstów, audycji i wpisów o muzyce Bowiego. Nie chcąc dołączać się do sporów o to, która płytę była najlepsza, a okres twórczości najciekawszy, chciałbym skupić się na wątku mniej oczywistym, za to bardzo typowym dla śmiałego eksperymentatorstwa Bowiego. Na jego obecności w Sieci. Dla twórcy “Heroes” Internet był kolejnym medium, z którego korzystał, by docierać do swojej publiczności i wyrażać siebie. Nie był marketingowym dodatkiem do albumu, teledysku, wiersza czy wystawy obrazów (tak, David miał niejeden talent).
BowieNet
Każdy, kto interesuje się fenomenami takimi jak crowdsourcing czy otwarta innowacja wie, że współczesne marki muszą budować wokół siebie społeczność. Lojalność i zaangażowanie internautów daje im dostęp do świeżego contentu, ułatwia badanie rynku, pozwala budować wizerunek firmy przyjaznej, nowoczesnej i otwartej. Starbucks ma swój My Starbucks Idea, Dell uruchomił Idea Storm, Ergo Hestia wdrożyła Forum Idei. David Bowie, będąc jedną z najpotężniejszych “marek” muzycznych ostatnich kilku dekad, też postanowił sięgnąć po siłę społeczności. W tym celu stworzył platformę BowieNet – nowatorskie social medium.
Każdy liczący się artysta ma swoją witrynę w Sieci, którą wykorzystuje do informowania o nowościach wydawniczych czy planowanych trasach koncertowych. David Bowie chciał jednak czego więcej. 1 września 1999 roku zamieścił na swojej stronie domowej komunikat powiadamiający o starcie platformy BowieNet:
Chcę powitać Was wszystkich, sieciowi podróżnicy, na pierwszej w dziejach społecznościowej platformie poświęconej muzyce, filmowi, literaturze, malarstwie i wielu innym formom ekspresji, którą Wy możecie współtworzyć (…) Istotą BowieNet jest interakcja i społeczność. Tutaj – mówiąc najprościej – każdy ma głos.
Jak to działało w praktyce? Każdy, kto zalogował się do serwisu w pierwszej kolejności napotykał trzy główne sekcje:
- Bowie, zawierającą biografie i dyskografię artysty, wieści i nowości, a także bloga, ponoć osobiście redagowanego przez Davida.
- Discourse, odnoszącą się do interaktywnej strony serwisu, obejmującą: fora, czat oraz bazę kreacji fanowskich, takich jak grafiki, wiersze, opowiadania, eseje, remixy, itp. Sam artysta pojawiał się okresowo na czacie lub forum odpowiadając na pytania fanów. Co ciekawe, występował naprzemiennie pod własnym nazwiskiem oraz używając różnych pseudonimów.
- Outside, czyli podstronę dobrze oddającą powiedzenie, iż link is the esssence of the web, zatem zbiór odnośników do innych stron poświęconych muzykowi. Bowie dawał tym samym znać, że dostrzega i docenia fansites oraz chce budować z nimi relacje. Dodatkowo, sekcja ta zawierała tzw. BodyLinks czyli gościnne wpisy osób związanych z Bowiem (najczęściej rodziny i współpracowników), służące do zwracania fanom uwagi na ciekawe miejsca w Internecie. Wśród gości znalazł się m.in. Lou Reed.
BowieNet nie stanowił spektakularnego sukcesu. Po kilku latach projekt został porzucony, a artysta przeniósł się z powrotem na davidbowie.com. Być może zawinił system subskrypcji odstraszający ceną ($20 miesięcznie to niemało). Możliwe też, że w ostatniej dekadzie XX wieku świat nie był jeszcze gotów na takie cyfrowe doświadczenie. Nie byłby to pierwszy raz kiedy Bowie wyprzedził swoją epokę. Platforma pozostawiła po sobie jednak trwałe osiągnięcie w postaci bardzo udanej kampanii crowdsourcingowej, jednej z pierwszych w branży muzycznej.
Bowie otwiera się na crowdsourcing
Jako element zabiegów promocyjnych towarzyszących wydaniu albumu Hours, artysta zdecydował się zwrócić do swoich fanów z następującą propozycją: ja umieszczę w Sieci wcześniej niepublikowany, instrumentalny utwór, a Wy napiszcie do niego tekst. Zwycięska propozycja miała trafić na płytę. Aby skuteczniej zachęcić swoją społeczność Bowie zobowiązał się dodatkowo, że jej autor (z osobą towarzyszącą) dołączy do niego w studiu w trakcie nagrywania utworu. Wybór ostatecznie padł na tekst nadesłany przez Alexa Granta, który nagrał też dodatkowe ścieżki wokalne do utworu. Nadał muł tytuł What’s Really Happening.
Mniej szczęśliwszy okazał się pomysł crowdsourcowania setlisty trasy koncertowej. W 1990 roku w przededniu trasy Sound+Vision Bowie poprosił fanów o wytypowanie utworów, jakie chcieliby usłyszeć na żywo w toku tournee. W dobie internetowej pre-historii najskuteczniejszym medium do zbierania głosów okazał się telefon. Mimo technicznych niedogodności, być może wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby nie sabotaż pisma NME. Redakcja popularnego miesięcznika wezwała fanów do głosowania na mało znany, pastiszowy utwór The Laughing Gnome z 1967 roku. Ku zniesmaczeniu artysty utwór zajął pierwsze miejsce, co sprawiło, że Bowie odwołał całą zabawę. Ostatni uśmiech, jak widać, faktycznie należał do gnoma.
Śmierć Davida Bowiego oznacza pożegnanie nie tylko z artystą, który dał nam dzieła takie jak trylogia berlińska, 1. Outside czy niedawny Blackstar, ale także jednego z wielkich muzycznych innowatorów ostatnich dekad. Mariaż sztuki i technologii, indywidualności i społeczności, będzie stanowić trwałe dziedzictwo Ziggy’ego. Proroczo brzmią dziś jego słowa sprzed 20 lat, o tym, że w przyszłości “muzyka będzie docierać do ludzi jak strumień elektryczności”, bez potrzeby kupowania płyt czy dawania zarobić wytwórniom płytowym. Swoją drogą, pewnie niejedna osoba słuchając teraz jedynej crowdsourcowanej piosenki Davida Bowiego zwróci uwagę, że druga zwrotka zaczyna się od słów:
Now it’s time to close our eyes
Now it’s time to say goodbye
Kliknij i rozwiń
Skomentuj